Niebieskim światłem, prosto po oczach
Nowy rok w środku listopada
Nowe miasto mnie wita na szaro
Jesienie bez liści rzuca we mgłę
Z powrotem na beton przez ciepło zieleni, wyrwana przez siebie bez pytań na start
Ta hipotermia, zmiany lokacji, po raz kolejny uderza mnie w twarz
I siedzę na biało, jak po dezynfekcji
Ktoś pluje w rękawy prasowane na kant
Powietrze wilgotne od ciągłych powitań, powinny dusić chociaż przez pewien czas
Paskudne biurowce, obleśne trawniki, nieczyste powietrzе, spaliny i tłok
I ludzie, i ludzie, i ludzie, i ludziе
Tak bardzo chcę nigdy nie ruszać się stąd
Dziurawe ulice, zaplute chodniki, zgaszone latarnie, stęchlizna i pot
I ludzie, i ludzie, i ludzie, i ludzie
Tak bardzo chcę nigdy nie ruszać się stąd
Słońce odkrywa zgniłe powieki
Każdy dźwięk boli natarczywie
Krzywa przestrzeń nie pozwala odpocząć
Idę po co raz trudniejszy stan
Na zmianę z lekkością tańczę z przemęczeniem
Prosta droga przez spóźnienie, mnie budzi na czas
Puste powietrze gryzie żegnając to samo miejsce kolejny raz
Oddycham bez dymu, gardzę czystym tlenem, zbyt pachnący ludzie siedzą z każdej ze stron
Z dniem co raz trudniej utrzymać pozycję
Licznik wybija, a ja gubię się wciąż
Paskudne biurowce, obleśne trawniki, nieczyste powietrze, spaliny i tłok
I ludzie, i ludzie, i ludzie, i ludzie
Tak bardzo chcę nigdy nie ruszać się stąd
Dziurawe ulice, zaplute chodniki, zgaszone latarnie, stęchlizna i pot
I ludzie, i ludzie, i ludzie, i ludzie
Tak bardzo chcę nigdy nie ruszać się stąd