Przypomnij sobie, co?my widzieli, jedyna,
W ten letni tak pi?kny poranek:
U zakr?tu le?a?a plugawa padlina
Na ?cie?ce ?wirem zasianej.
Z nogami zadartymi lubie?nej kobiety,
Paruj?c i siej?c trucizny,
Niedba?a i cyniczna otwar?a sekrety
Brzucha pe?nego zgnilizny.
S?o?ce pra??c to ?cierwo jarzy?o si? w górze,
Jakby roz?o?y? pragn??o
I odda? wielokrotnie pot??nej Naturze
Z??czone z ni? niegdy? dzie?o.
B??kit ogl?da? szkielet przepysznej budowy,
Co w kwiat rozkwita? jaskrawy,
Smród zgnilizny tak mocno uderza? do g?owy,
?e? omal nie pad?a na trawy.
Brz?cza?a na tym zgni?ym brzuchu much orkiestra
I z wn?trza larw czarne zast?py
Wype?za?y ?ciekaj?c z wolna jak ciecz g?sta
Na te roj?ce si? strz?py.
Wszystko si? zapada?o, jarzy?o, wzbija?o,
Jak fala si? wznosi?o,
Rzek?by?, wzd?te niepewnym odetchnieniem cia?o
Samo si? w sobie mno?y?o.
Czerwie bieg?y za obcym im brzmieniem muzycznym
Jak wiatr i woda bie??ca
Lub ziarno, które wiejacz swym ruchem rytmicznym
W opa?ce obraca i wstrz?sa.
Forma ?wiata stawa?a si? nierzeczywista
Jak szkic, co przesta? n?ci?
Na p?ótnie zapomnianym i który artysta
Ko?czy ju? tylko z pami?ci.
A za ska?ami niespokojnie i z ostro?na
Pies ?ledzi? nas z b?yskiem w oku
Czatuj?c na t? chwil?, kiedy b?dzie mo?na
Wyszarpa? och?ap z zew?oku.
A jednak upodobnisz si? do tego b?ota,
Co tchem zara?liwym zieje,
Gwiazdo mych oczu, s?o?ce mojego ?ywota,
Pasjo moja i mój aniele!
Tak! Taka b?dziesz kiedy?, o wdzi?ków królowo,
Po sakramentach ostatnich,
Gdy zejdziesz pod zió? ?yznych urod? kwietniowa,
By gni? w?ród ko?ci bratnich.
Wtedy czerwiowi, który ci? b?dzie beztrosko
Toczy? w mogilnej ciemno?ci,
Powiedz, ?em ja zachowa? form? i tre?? bosk?
Mojej zetla?ej mi?o?ci.
Prze?o?y? Mieczys?aw Jastrun